Jestem uzależniona. Naprawdę uzależniona. Od chata. Często mam potworną ochotę popisać z kimś zupełnie obcym, jest ona nie do powstrzymania. Cały ten "cyber-świat" jest tak wciągający, że czasami mam wrażenie, że prowadzę dwa osobne życia... Najpierw ta tajemnica - kim on jest? Czego chce? O czym myśli? Za kogo mnie uważa? Później te powolne budowanie znajomości "od zera", bez żadnego wtrącania się osób niepożądanych. Po prostu piszesz o czym chcesz, ile chcesz. Zawsze możesz się nie zgodzić, w ostateczności wylogować i zapomnieć o wszystkim. Ta świadomość, że sami siebie kreujemy, mówiąc po prostu prawdę, jest tak podbudowująca, że nie ma się ochoty przerywać. Czasami dojdzie do wymiany zdjęć. Mi na niej nie zależy, nie oceniam ludzi po wyglądzie, tylko po ich zachowaniu, charakterze. Potem taka znajomość ciągnie się przez kilka tygodni. Jako że to wszystko dzieje się tylko wirtualnie, można nie rozstawać się prawie w ogóle ze swoim rozmócą (tylko podczas snu). W ciągu kilku dni znacie się już i traktujecie jak przyjaciele. Pokusa poznania się w realnym życiu jest duża, jednak rzadko do tego dochodzi. Ja jeszcze nie spotkałam się z nikim takim. Jednak uwierzcie - to jest tak samo wciągające, jaki i każdy inny nołóg...
Takie znajomości nie są w żaden sposób gorsze od tych realnych. Są po prostu inne. Zamiast dotyku, zapachu, drżenia głosu jest sygnał nadejścia widomości, wibracja, podświtlenie ekranu. Taka sama rozmowa, tyle że o wiele mniej skomplikowana. Łatwiej jest napisać komuś SMS'a: "Czuję się paskudnie :( moje życie nie ma już barw" niż powiedzieć to drugiemu człowiekowi prosto w oczy. Przez coś takiego bardzo dokładnie widać uczucia, zazwyczaj ukrywane w zwykłych pogawędkach.
Ja po prostu pokochałam chat. Wiem, że nie wszyscy mówią prawdę, że większość myśli wyłącznie o sexie, że trzeba się nieźle natrudzić, żeby znaleźć kogoś dla sibie. Ale wierzcie mi: warto. Taka szczera i bezpośrednia rozmowa z kimś, kto ma inne spojrzenie na świat, może bardzo podbudować nasze samopoczucie, naprawić nasz nastrój.
To po prostu zostało stworzone dla mnie...
"Czasami myślę sobie, że nikt już nie jest żywą istotą, wszyscy jesteśmy tylko cieniami z domeny wirtualnej rzeczywistości i gdyby ktoś wyłączył prąd, wszyscy byśmy po prostu zniknęli, jakby nikt z nas nigdy nie istniał."
Ten blog powstał z myślą o tym, żeby pozostawić jednak po sobie jakiś ślad. Będą tu więc różnego rodzaju moje przemyślenia, opowiadania, może wspomnienia czy cytaty... W każdym razie wszystko to, co w chwili pisania postów będzie przewijało się przez moje myśli. Wypowiedzi raczej o luźnym charakterze, refleksje o życiu i nie tylko. Wszystkich chętnych zapraszam do czytania i komentowania wpisów, niekoniecznie pozytywnie.
niedziela, 31 lipca 2011
wtorek, 26 lipca 2011
Miałam sen...
Czasami się zastanawiam, do czego mają służyć nam sny. Po co one odrywają nas od rzeczywistości, skoro po przebudzeniu tak trudno nam do niej wrócić? Mój dzisiejszy sen niewątpliwie był koszmarem, mimo wszystko jednja jedyna scena, trwająca nie dłużej niż 10 sekund sprawiła, że żałuję, że w ogóle się obudziłam - z koszmaru! To jest dla mnie jednocześnie trudne do zrozumienia i oczywiste. Po co my pamiętamy sny, skoro poranek obdziera je z całego uroku? Mimo to byłabym zła, gdybym zapomiała to, co się wtedy działo.
Dzisiejszy koszmar był nieco inny, niż nękają mnie zazwyczaj. Nie dotyczył mnie samej, tylko obcych mi ludzi, ja odegrałam tylko mały epizodzik. Zwykle śni mi się wojna albo duchy (po co śni mi się wojna? duchy rozumiem, ale tak krwawa jatka przynajmniej raz każdego tygodnia?). To był mój pierwszy "obcy koszmar"od kilku miesięcy.
Czy sny mają przesłania, czy to tylko nasze majaki?Mamy w naszej kulturze przysłowie: "Sen mara, Bóg wiara". Czy więc wierzenie w sny jest sprzeczne z religią chrześcijańską? Kim zatem był Józef - opiekun Jezusa? Czyż nie był człowiekiem, który umożliwił przyjście naszemu Zbawicielowi na świat tylko dlatego, że uwierzył w sen? Czy sny mogą nasz ostrzegać? Może efekt deja-vu mamy właśnie dzięki snom? Poza tym niektórzy zwykli ludzi raz na jakiś czas mają prorocze sny - oni są pewni, że to się wydarzy, tylko nie potrafią sntwierdzić kiedy. Sama byłam świadkiem spełniania się takich snów. Sama miałam takich kilka (chyba z 5). Czy to tylko mylne wrażenie, czy rzeczywistość? Sny zawsze będą mnie zadziwiać...
"- Śnisz.
- I co z tego. Co złego jest w snach?
- Nic... kiedy śpisz."
(Graham Masterton — Dziecko ciemności)
Dzisiejszy koszmar był nieco inny, niż nękają mnie zazwyczaj. Nie dotyczył mnie samej, tylko obcych mi ludzi, ja odegrałam tylko mały epizodzik. Zwykle śni mi się wojna albo duchy (po co śni mi się wojna? duchy rozumiem, ale tak krwawa jatka przynajmniej raz każdego tygodnia?). To był mój pierwszy "obcy koszmar"od kilku miesięcy.
Czy sny mają przesłania, czy to tylko nasze majaki?Mamy w naszej kulturze przysłowie: "Sen mara, Bóg wiara". Czy więc wierzenie w sny jest sprzeczne z religią chrześcijańską? Kim zatem był Józef - opiekun Jezusa? Czyż nie był człowiekiem, który umożliwił przyjście naszemu Zbawicielowi na świat tylko dlatego, że uwierzył w sen? Czy sny mogą nasz ostrzegać? Może efekt deja-vu mamy właśnie dzięki snom? Poza tym niektórzy zwykli ludzi raz na jakiś czas mają prorocze sny - oni są pewni, że to się wydarzy, tylko nie potrafią sntwierdzić kiedy. Sama byłam świadkiem spełniania się takich snów. Sama miałam takich kilka (chyba z 5). Czy to tylko mylne wrażenie, czy rzeczywistość? Sny zawsze będą mnie zadziwiać...
"- Śnisz.
- I co z tego. Co złego jest w snach?
- Nic... kiedy śpisz."
(Graham Masterton — Dziecko ciemności)
poniedziałek, 25 lipca 2011
Niesprawiedliwość.
Dlaczego to życie jest takie dziwne? Dlaczego ktoś, kto się zakocha, mimo wszystkich ran, i to tych najboleśniejszych, bo zadanych właśnie przez osobę tak bliską naszemu sercu, jest w stanie bronić jej przed całym złem tego świata? Dlaczego nie potrafi walczyć o swoje szczęście, jeśli koliduje to ze szczęściem tego drugiego człowieka? Czy zdajecie sobie w ogóle sprawę z tego jak wielki odsetek całego rodu ludzkiego poświęca całe swoje życie, żeby choć przez chwilę móc zobaczyć uśmiech na twarzy swojej "drugiej połówki", nawet jeśli ma on być wywołany przez zupełnie inną osobę? Ja sama ostatnio przeraziłam się, jak wielu moich znajomych to dotyczy. Każdy mówi to samo: "To, że chcę z nim/nią być nie ma znaczenia, wystarcza mi, że jest szczęśliwa..."
Wiele rzeczy można zataić. Ludzie są mistrzami w sztuce kłamstwa. Ale nie ma sposobu na ukrycie spojrzenia pełnego miłości. Takie osoby mają świadomość, że jeśli nie zaczną walczyć, mogą już nigdy nie zaznać miłości, mimo to nie robią nic, by temu zaradzić. Nie mogli być szczęśliwi z nikim innym, a ci, na których im zależy, nie byliby szczęśliwi z nimi. Jak więc mieli by czelność wywoływać smutek na twarzach tych "szczęśliwych"?Poza tym spojrzeć komuś takiemu w oczy z nadzieją na lepszą przyszłość, a w zamian zobaczyć nienawiść czy obrzydzenie, jest niewyobrażalną tortutą...
Miłość jest dziełem Boga . A nieodwzajemniona miłość?
Takie moje luźne przemyślenia wywołane zbyt nagłym odczuciem okrucieństwa życia pobudzonym przypadkowym słowem.
Tak na początek... =]
Czasami wydaje mi się, że nasze imię z góry narzuca nam styl życia. Już od pierwszych dni "wrastamy" w nie, Ala zaczyna wyglądać jak Ala, i żadne inne imię do niej nie pasuje. Czy to, że Agnieszka znaczy czysta czy nieskalana, że moimi patronkami są same męczennice i dziewice, od razu naznaczyło mi scenariusz mojego życia? Czy może to nie ma żadnego znaczenia, po prostu osoby o tym samym imieniu są do siebie przypadkowo podobne? Różne zainteresowania, charakter pisma czy ubierania, inny styl... a mimo wszystko takie same wzorce, priorytety, system wartości, stosunek do świata. Czy to imię kształtuje nas, czy rodzice pod wpływem niezwykle wrażliwej intuicji potrafią nieświadomie przewidzieć nasz życiorys i dopasować do niego "tytuł"? Co prawda, zdarzają się imiona nietrafione, ale przecież zawsze muszą istnieć jakieś wyjątki.
Lubię swoje imię. Nie jest obraźliwe, niespotykane, obciążone negatywną przeszłością. Nie wyróżnia się w żaden sposób - Agnieszka jest bo jest, i to jest dobre.
Tak więc jestem Agnieszka.
Lubię swoje imię. Nie jest obraźliwe, niespotykane, obciążone negatywną przeszłością. Nie wyróżnia się w żaden sposób - Agnieszka jest bo jest, i to jest dobre.
Tak więc jestem Agnieszka.
niedziela, 24 lipca 2011
Witam!
Dziwny przypływ natchnienia zmusił mnie do stworzenia bloga o sobie samej, a że nauczyłam się słuchać intuicji, właśnie piszę pierwszy post, który traktuję jak coś w rodzaju rozgrzewki przed tymi prawdziwymi, głębokimi przemyśleniami, które niebawem powinny się tu pojawić. Tak więc witam wszystkich, których w jakiś sposób przyciągnął ten blog i postanowili go przeczytać. Zapraszam do częstego odwiedzania i zostawiania wpisów w komentarzach. No i, cóż... życzę przyjemnej lektury =]
Subskrybuj:
Posty (Atom)