Stanowczo za dużo ostatnio mówię, i to rzeczy, których nie chcę, których tak naprawdę wcale nie myślę.
I niech ktoś w końcu sprawi, żeby to ciągłe: fallen leaves, fallen leaves, fallen leaves on the ground przestało mi dźwięczeć w głowie przez cały dzień.
Niedługo zakwitną czereśnie, ja napiszę tą durną maturę i 4 miesiące słodkiego lenistwa.
A w te wakacje dodatkowo prawko w kieszeni, trochę podszlifuję moje umiejętności na małej wycieczce krajobrazowej po Polsce. No i oczywiście basen, możliwie jak najczęściej, nawet codziennie - tyle czasu nie pływałam, a udałam się w rodzinę mamy o której mówi się, że tam wszyscy mają skrzela zamiast płuc, więc, jak się można domyślić, powoli usycham...
Mam wielką nadzieję, że jakimś cudem uda mi się uciec na Woodstock, i to najlepiej naszym rodzinnym samochodem. Muszę pomyśleć, jak to sprytnie wykombinować, ale bez zaciętych kłótni raczej się nie obejdzie. Mówi się trudno i robi po swojemu, tylko wtedy o samochodzie mogę zapomnieć.
Poza tym jeszcze ten koncert Metalliki tak strasznie kusi... :) Już z Billego Talenta zrezygnowałam z powodu głupiego postanowienia, jednak coś wygrać muszę, choćby przez głupi upór.
"Bagnet na broń
Kiedy przyjdą podpalić dom,
ten, w którym mieszkasz - Polskę,
kiedy rzucą przed siebie grom
kiedy runą żelaznym wojskiem
i pod drzwiami staną, i nocą
kolbami w drzwi załomocą -
ty, ze snu podnosząc skroń,
stań u drzwi.
Bagnet na broń!
Trzeba krwi! "
... Bo czasami walka jest jedynym rozwiązaniem. Bo nikt nie ma prawa do odebrania nam naszej własności. Bo nie jesteśmy mechanizmem w jakimś po**banym zegarku i nie musimy być podporządkowani nikomu. Bo "silniejsi" mogą mnie pocałować. Żyjemy dla siebie, dla osób, na których nam zależy, a nie dla podniesienia PKB w kraju. A Ci, którzy nas wykorzystują, sami powinni znaleźć się po tej drugiej stronie. Nikt nie może nam mówić, jak mamy żyć, bo nikt za nas nie umrze.
Znowu jakiś dziwne nastroje mnie łapią. Potrzebuję tej wiosny. Sądząc po moich dłoniach przyjdzie szybciej niż wszyscy myślą...