sobota, 14 grudnia 2013

Tak bardzo mam czasami ochotę coś zmienić. Nie wiem, choćby naprawić świat. Widzę, jak wygląda w obecnej chwili moje życie. Nie mam co się skarżyć, wszystko jest bardzo dobrze. Problem w tym, ża widzę również te kilka elementów, które z chęcią bym zmieniła, ale nie mam w sobie wystarczająco samozaparcia czy odwagi, by to zrobić. Tym bardziej, że zmiany we mnie i w moim otoczeniu podobają się mnie, ale często odrzucają osoby, których nie powinny ode mnie odrzucać. Szczęście jednej osoby często jest okupione szczęściem drugiej osoby, nawet jeśli nie jest to na wielką skalę, to jednak zawsze.
Chciałabym coś zrobić, coś, co będzie pożyteczne, dobre, piękne, pożądane. Nie wiem co, ale mam potrzebę działania, potrzebę aktu. Taki wewnętrzny przymus, który w sobie powstrzymuję, bo tego się ode mnie wymaga.Ostatnio w ogóle coraz częściej czuję się spętana, a tego nienawidzę. Nienawidzę nie być sobą.
Nie ma tu nikogo, kto mógłby starać się myśleć jak ja, starać się zrozumieć moje motywacje. Nie ma tu nawet nikogo, z kim mogłabym poprowadzić ekspresyjną dyskusję, a tego też ogromnie mi brakuje. Nie potrafię zrozumieć wielu rzeczy, wydają się dla mnie dziwne i nielogiczne. Nienaturalne, bo natura jest logiczna. Ludzie nawet nie próbują zastanawiać się nad swoimi poglądami, popędami, celami. Po prostu przyjmują jakiś wzorzec, i starają się pod niego dostosować, nie mając tam naprawdę w sobie korzeni tych poglądów, jedynie lustrzane odbicie. Może dlatego też czyją się atakowani, gdy pyta się ich o coś z zakresu korzeni...? Np, 1: Lubię metal, więc muszę słuchać wszystkich podstawowych zespołów metalowych, znać całą dyskografię zespołu, którego piosenka mi się spodobała i pod żadnym pozorem nie słuchać innych gatunków. 2: Czemu? 1: Bo tak się powinno robić, bo uważam, że to sensowne, bo tak mi się podoba. 2: Ale dlaczego?? 1: Ale dlaczego mnie atakujesz? Czemu chcesz mnie przekonać do swoich racji? 2: Ale ja przecież tylko pytam...
Nie chce podpasowywać się pod takie scenariusze. Lubiłam metal, ale może właśnie przez to, że nie lubiłam słuchać całych dyskografii danych zespołów, albo po prostu miałam gdzieś ich inne utwory, a nie "powinnam", mi się znudził. Teraz, nie mam ochoty tego słuchać, tylko mnie denerwuje.
Nie rozumiem, dlaczego to wszystko musi być takie schematyczne. To trochę jak standardy w KFC - robić wszystko bezmyślnie, byle pasowło pod wzór.
Dziękuję za uwagę, dobranoc.

niedziela, 24 listopada 2013

Tadeusz Różewicz
MATKA POWIESZONYCH
        Ociera się o szorstką skórę tłumu.
      
        Tu
        po ulicy chodzi
        matka powieszonych
        czarna
        srebrną głowę niesie
        w dłoniach
        ach jaka ciężka bryła
        wypełniona nocą
        rozsadzona światłem
      
        pomylona krąży
        i śpiewa i śpiewa
        w butach z krzywym obcasem
        z jałowym łonem
        zwiędłą piersią
        pomylona syrena wyje
        do obrzękłego nad miastem księżyca
      
        ołowianymi stopami stąpa
        po betonie ulic
        matka powieszonych
        z księżycem u szyi
        idzie na dno
        ociera się o szorstką łuskę tłumu.

sobota, 12 października 2013

Życie jest dziwne. Życie jest tak bardzo dziwne, że nie jestem sobie w stanie wyobrazić, że kiedyś rzeczywiście próbowałam je zrozumieć. O co chodzi? Czemu nie można iść prosto własną ścieżką, skoro to właśnie tak bardzo chciałam ostatnio robić? Nie znam ścieżki, którą powinnam się udać - prawdopodobnie też z mojej winy, gdybym się bardziej starała, to z pewnością bym ją poznała. Ale na razie dążyć po prostu do celi, które tak jasno i precyzyjnie próbowałam sobie wyznaczyć. Wszystko po kolei, wg planu, żeby nie upaść, żeby się nie potknąć. Z punktu A do punktu B, poprzez A1, A2,...,An. Przecież nic prostszego, żaden skomplikowany algorytm, po prostu zwykły odcinek. A jednak nie da się...
Często nie potrafię zrozumieć samej siebie. Nie wiem, co mam myśleć, co mam robić, jaką pozycję obrać, bo wszystkie wydają się nieodpowiednie. Cokolwiek bym nie zrobiła, robię źle. A może mnie to kręci? Może mi się po prostu podoba to, że ludzie cierpią i robię to specjalnie? Nie chcę ranić wszystkich naokoło, nie chcę ranić nikogo. Nie mam depresji ani zaburzonego ega, nie mam wrażenia, że wszystkim przeszkadzam, to zupełnie coś innego, coś nie do opisania z punktu widzenia psychologa. Kompletny natłok myśli, nie nadążam za nimi, ledwie strzępki, ledwie wspomnienia, jakieś fragmenty emocji czy pragnień, a wszystko splątane w węźle gordyjskim, którego nigdy po dobroci nie rozwiąże, bo nie będę w stanie.
Mam taką swego rodzaju pewność, że nic nie dzieje się bez przyczyny, że wszystko ma określony cel. We wszystkim, co mnie otacza, szukam znaków, symboli, drogowskazów, i wszystko rozważam pod takim kontem. Jakie więc to miało znaczenie? Dlaczego musiałam się znaleźć w tym konkretnym momencie, w tym miejscu, o którym nigdy nie myślałam, że się znajdę? Jaki w tym cel? A może to nie jest ten główny cel? Może to tylko cel poboczny, mający odwrócić moją uwagę od czegoś ważniejszego?
Jaki sens ma w ogóle rozmyślanie nad tym?
Jaki sens ma nie-myślenie?
Nie-myślenie jest lepsze. Trzeba się skupić na tym, co teraz jest naprawdę ważne, żeby potem tego nie żałować.



Zycie to jest teatr -- mówisz, ciagle opowiadasz.
Zycie to jest tylko kolorowa maskarada.
Wszystko to zabawa, wszystko to jest jedna gra.
Przy otwartych i zamknietych drzwiach -- to jest gra.

Zycie to nie teatr -- ja ci na to odpowiadam.
Zycie to nie tylko kolorowa maskarada.
Zycie jest straszniejsze i piekniejsze jeszcze jest.
Wszystko przy nim blednie, blednie nawet sama smierc.

Ty i ja -- teatry to sa dwa, ty i ja.
Ty, ty prawdziwej nie uronisz lzy.
Ty najwyzej w góre wznosisz brwi
Nawet kiedy zle ci jest, to nie jest zle,
bo ty grasz.

Ja dusze na ramieniu wiecznie mam
Caly jestem zbudowany z ran
Lecz kaleka nie ja jestem tylko ty
Bo ty grasz.
Jutro bankiet u artystów. Ty sie tam wybierasz.
Gosci bedzie duzo, nieodstepna tyraliera.
Flirt i alkochole, moze tance beda tez.
Drzwi otwarte potem zamkna sie, no i czesc.

Wpadne tam na chwile, zanim spuchnie atmosfera.
Wódki dwie wypije, potem cicho sie pozbieram.
Wyjde na ulice, przy fontannie zmocze leb.
Wyjde na przestworza, przecudowny stworze wiersz.

Ty i ja -- teatry to sa dwa, ty i ja.
Ty, ty prawdziwej nie uronisz lzy.
Ty najwyzej w góre wznosisz brwi
Nawet kiedy zle ci jest, to nie jest zle,
bo ty grasz.

Ja dusze na ramieniu wiecznie mam
Ca y jestem zbudowany z ran
Lecz kaleka nie ja jestem tylko ty
Bo ty grasz.
Edward Stachura

wtorek, 16 lipca 2013

Tak wiele...

Z tak wielu rzeczy nie zdajemy sobie sprawy. Tal wiele faktów ignorujemy, nie chcemy ich znać. Tak bardzo moglibyśmy kierować swoim życiem, ale nie umiemy i nie chcemy się nauczyć, bo łatwiej zrzucić wszystko na 'ślepy los'.
Żyjemy. Mamy wielki, niezbadany do końca świat. Tak wielki, że wybieramy sobie jedną małą płaszczyznę, wokół której staramy się kierować nasze myśli. Już jako noworodki posiadamy pewne wrodzone instynkty i zdolności, które pomagają nam przetrwać. Potem jednak nasz mózg się rozwija, i chce więcej, jak najwięcej informacji, tonę informacji. I uczy się, uczy się, uczy się... Ale w pewnym momencie zaczynamy mieć dość, już dość informacji, nie chcę wiedzieć o niczym więcej...! Dlaczego? Przecież jesteśmy na samym początku badań nad światem, jeszcze tyle nas czeka, tyle szokujących odkryć... Ja chcę wiedzieć nadal. Chcę wiedzieć jak najwięcej wszystkiego, jak najwięcej, jak najwięcej. Chcę się uczyć, chcę dogonić to, co już udało się osiągnąć, żeby na równi ze wszystkimi móc iść naprzód. Chcę wiedzieć, że kawy nie można pić z mlekiem, choć wszyscy piją. Chcę wiedzieć, jaki udział w działaniu wszystkich powstałych leków odgrywa świadomość. I dlaczego są one tak niedoskonałe? Przecież tyle wiemy, przecież, jak to mówią wszyscy, "mamy dwudziesty pierwszy wiek..."
Często mam wrażenie, że świat nie rozwija się tak szybko, jak mógłby się rozwijać. Masa ograniczeń, lenistwo... Jest tysiąc powodów, przez które stoimy w miejscu. Rozumiem, że niektóre badania są nietyczne, niektóre odkrycia wywołują kontrowersje... Ale przecież tak jest ze wszystkim. Możemy przecież odłożyć na bok te "podejrzane" dla ludzkości badania, zajmijmy się czymś innym, ale róbmy coś, proszę! Jestem niemal pewna, że lek na raka już istnieje, ale taka informacja jest zbyt cenna, żeby ktoś się o niej dowiedział. Tak samo jak jestem niemal pewna, że po świecie już gdzieś chodzi sobie człowiek, urodzony w wyniku klonowania innego człowiek. Moglibyśmy osiągnąć już tak wiele, ale pomijamy najistotniejsze szczegóły, do większości rzeczy nie przywiązujemy żadnej wagi, bo są zbyt "prymitywne", niegodne uwagi. A to są fundamenty... To jest to, co otrzymaliśmy od razu, nasz spadek.
Czasami tego jest za dużo, czasami mój umysł nie jest w stanie wszystkiego przyswoić. Ale przyswoi, musi się z tym przespać, a jego podświadomość sama poukłada wszystko w nim na swoje miejsca.
Uczyć się, uczyć się, uczyć się...

czwartek, 7 marca 2013

Komputer

Mój Kochany Komputerze!

    Wiem, dawno nie pisałam. W zasadzie to wcale do Ciebie nie pisałam, bo, widać, kiedyś miałam jeszcze rozum. Wybacz mi to zaniedbanie. Powiedz mi proszę, co u Ciebie? Jak dyski? A procesor? Opowiadaj!
     U mnie wszystko po staremu. Można by powiedzieć, czas stanął w miejscu... Jak słodko! Naprawdę, wiesz, wiosna, te sprawy, marzec, mój ulubiony miesiąc i tajemnicza data 27, o której nikt nie ma zielonego pojęcia. Uroczo, doprawdy przesłodko. A jak słoneczko ślicznie świeci...
    Jednak nie piszę tego listu tak całkowicie bez powodu. Jak wiesz zresztą, wszystko, co się dzieje, ma jakiś powód: jakąś przyczynę, jakiś cel, do którego dąży, i jakiś skutek, który może się mijać z celem lub go pokrywać. Ja jestem jednak prawnie zobowiązana do wysłania Ci tego listu. Wybacz, ale nie mam dla Ciebie przyjemnych wiadomości. Otóż, informuję: rozwalę Cię kiedyś siekierą. Na początku ucierpi niestety tylko monitor: wiesz, najbardziej na widoku, najczęściej obrywa. Cóż, taka cena sławy. Później oczywiście pójdzie też klawiatura i jednostka centralna, a jeżeli przy okazji ucierpi też moja wspaniała, okazała, pamiątkowa wieża stojąca obok, płakać nie będę. Takie postępowanie w końcu też musi mieć swoją cenę.
      Ogólnie nie zauważyłam w sobie oznak socjopatii (co najwyżej w moim kocie), jednak taki widok zgliszczy pozostawionych po Tobie nie odrzucałby mnie chyba na tyle bardzo, żeby mnie powstrzymać. Nie traktuj tego jak groźby, nie nie. Po prostu jako Twoja dobra znajoma nie chciałam wyjść na Brutusa, chcę Ci dać jakieś przesłanki, że mi ufać za bardzo nie wolno. Zresztą, to tez już chyba powinieneś wiedzieć.
      Tak więc, rozwalę Cię kiedyś siekierą. I będę szczęśliwa.


Pozdrawiam.
Twoja przyjaciółka od serca,
Agnieszka.

P.S. Nie bój się, na razie nie mam siekiery.

czwartek, 17 stycznia 2013

-Ciii...! Słyszysz...?

Piszę, bo mi smutno. O 15 mam kolokwium, a jest dopiero ósma. Normalnie to pewnie spałabym do 14:30, albo siłą zmusiła się do wstania o 12 i powtarzania najtrudniejszych zagadnień, jednak nie jestem w stanie ani spać, ani się uczyć. Kiedyś kochałam ryzyko. Myślę że nadal kocham, choć nie za bardzo mam jak to sprawdzić. Uwielbiałam ten moment, kiedy prowadząc samochód wskazówka prędkościomierza zaczynała przekraczać 120km/h. Tłukły mi się wtedy po głowie słowa taty: "Przez pierwszy rok nie powinnaś przekraczać 100, nie masz jeszcze pełnego wyczucia ani samochodu, ani prędkości". I zwykle w tej kwestii go słuchałam, ale czasami, jak wpadniesz w nastrój, w którym Ci wszystko jedno, niech się dzieje co chce, potrafiłam uśmiechać się na samą myśl, że przecież nie mam nic do stracenia, bo co złego może się stać. Uwielbiałam hazard - wręcz byłam od niego uzależniona. I choć nie miałam możliwości dostać się do jakiegoś porządnego kasyna, zawsze znalazło się kilku chętnych na małą partyjkę. Uwielbiałam łazić po drzewach, siadać w oknie drugiego piętra z nogami zwieszonymi na zewnątrz, a moim największym marzeniem było skoczyć ze spadochronem. Albo czuć ten wiatr we włosach, kiedy biegałam i jeździłam konno, to przyjemne zmęczenie w łydkach po długich i męczących spacerach. I piłkę nożną. Piłka nożna to jedyny sport, do którego się jako tako nadaję. Całą podstawówkę grałyśmy w nogę, a ja byłam z nich wszystkich jedną z najgorszych, zawsze coś spieprzyłam. I co zrobiła mała biedna Agnieszka, która nie umiała kopnąć piłki? Poszła do rodziców, wzięła pieniążki i kupiła piłkę. Znalazła dobre miejsce, sama wymyśliła sobie szereg ćwiczeń i na kilka lat to stało się jej pasją. Nie ważne, jak jej to wychodziło na szkolnym boisku, choć coraz częściej była brana jako jedna z pierwszych, oczywiście zawsze na obronę, bo tylko tam chciała. Chodziło o to, że znalazła sobie zajęcie, podczas którego mogła się zmęczyć tak, że potem przez kilka minut nie dała rady podnieść się z ziemi. I leżała tam, po męczącym ponad wszelką miarę wysiłku, szczęśliwa jak nigdy dotąd. Tak, strasznie brakuje mi piłki nożnej. Choć teraz pewnie i tak już bym się do niczego nie nadała.
Hmm... To  może z drugiej strony. Nienawidzę ciszy. I samotności. Wszyscy mówią: w moim otoczeniu nigdy nie było znajomych do zabawy, więc pokochałem samotność i ciszę, kiedy mogłam/łem czytać książkę, siedzieć na komputerze czy ...(wpisać dowolne zajęcie). W moim otoczeniu było milion znajomych, z milionem głupich pomysłów, oczywiście wszystkich w jak najbliższym czasie zrealizowanych. Ale pamiętam też samotność, kiedy po prostu nie było sposobu, żeby się wydostać z ciszy swojego pokoju. Też często miałam czas tylko dla siebie. I, na przekór wszystkim, nie pokochałam ciszy. Zawsze ją w jakikolwiek sposób zagłuszałam.
Teraz siedzę tu, odkąd tu przyjechałam nikt z moich przyjaciół i dawnych znajomych mnie nie odwiedził, i nie spodziewam się, żeby to kiedykolwiek nastąpiło. Wyjechałam, więc już nie istnieję, po prostu. I co to ma za znaczenie, że mieszkam z chłopakiem i przyjaciółką? Chłopak siedzi na uczelni, prawdopodobnie zdenerwowany, bo zaraz będzie miał wf. Przyjaciółka siedzi za ścianą, prawdopodobnie z laptopem na kolanach i obmyśla kolejny szczwany plan, jakby tu zrobić wszystko żeby nic nie robić. Cisza. Głęboka, zmącona jedynie warczeniem komputera. Jedyna istotą, która wprowadza tak potrzebnego mi do życia hałasu i nieładu w chwilach, gdy siedzę sama, jest mój mały łobuzujący Tarot - kot, którego wszyscy nienawidzą, któremu zawsze się obrywa za nic, często nawet od tej hipokrytki, którą sama jestem. Kot zjadł szynkę ze stołu i rozlał wodę z dzbanka. Czemu? "Bo on mnie nienawidzi, zawsze specjalnie robi mi na złość!!!" Nie. Bo ma pusto w misce, więc zjadł, bo był głodny, bo nikomu nie przyszło do głowy, że od śniadania minęło już kupa czasu. Wody też próbował się tylko napić, a że mamy dzbanek za lekki, który pod niewielkim naporem się przewraca, to już tylko i wyłącznie nasza wina. Ale co z tego? Kot i tak dostanie ochrzan, kilka porządnych klapów w dupę i na czas nieokreślony zostanie zamknięty za karę samotnie w łazience. A jak myślicie, czego nasz kot najbardziej nie lubi? Samotności.
W Warszawie na pewno może być przyjemnie. Pod warunkiem, że masz tu jakiś cel. Moim obecnym celem jest zostać dobrym psychologiem. Dlatego teraz, jak przystało, powinnam siedzieć i uczyć się do kolokwium, bo choć cały materiał mam już dawno przerobiony, to połowy nie pamiętam, a na szczęście nie ma co liczyć. Chciałabym rysować, ale na stoliku koło komputera jest za mało miejsca na kartkę, a poza tym za nisko. Laptopa nie mam, żeby położyć go na normalnym stole i tam porysować, a bez jakiegokolwiek nośnika nie mam, co rysować. Mam dużo książek, które chciałabym przeczytać, jednak nie mam czasu ani możliwości po nie sięgnąć. Zawsze trzeba zrobić obiad, posprzątać, pouczyć się, poczytać coś o psychologii, a jak nawet znajdę chwilę czasu, żeby poczytać coś innego, to mam jeszcze książki w stosiku, które MUSZĘ przeczytać, żeby iść dalej, a ten stosik się chyba nigdy nie skończy. Chciałabym czasami posiedzieć przy komputerze, popisać książkę, pograć w jakąś durną grę czy porozmawiać z kimkolwiek. Tu już bardziej nie mam możliwości niż czasu, choć czasami to mi się udaje. Chciałabym iść na jakiś wolontariat, np. do schroniska, ale nigdzie nie mogę się dostać, bo albo po prostu nie przyjmują, bo nabór zamknięty, albo mnie nie chcą. Mam za dużo czasu. Jak mam coś do zrobienia, to jest ok, jakieś kolokwium do wyuczenia, czy praca do napisania. Ale jak nie muszę robić nic, to marnuję życie na leżeniu czy opieprzaniu wszystkich naokoło. To nie jest dobre, muszę zrobić coś ze swoim życiem, a najlepiej będzie, jak znajdę sobie jakąś dorywczą pracę.
Chciałabym żyć w zgodzie z moimi współlokatorami, ale oni to mają gdzieś. Nie mogę zmieniać nikogo na siłę. W ogóle nie mam prawa do zmieniania kogokolwiek na siłę. Tak więc w mieszkaniu zawsze ktoś na kogoś krzyczy, komuś się coś nie podoba, jak jedno jest w dobrym humorze, to drugie "nie podchodź bo pogryzę". A ja się bujam od jednego do drugiego, próbując utrzymać pokój, lecz po prostu jestem za słaba, nawet na to, żeby z nimi po prostu porozmawiać. Krzyk i cisza, wieczna przeplatanka. Szczerze mówiąc już nie wiem co wolę. Bardzo rzadko zdarza się, żeby wszyscy ze sobą normalnie rozmawiali, chyba że mamy gości. Uwielbiam mieć gości, wtedy wszystko wygląda normalniej.
Nie wiem, czemu napisałam to wszystko. Przepraszam. Ostatnio ciągle przepraszam,. bo okazuje się, że wszystko robię źle. Nawet źle śpię. No cóż, bywa i tak.
Pozwolę sobie wrzucić tu wiersz, którego fragment zacytowała wczoraj koleżanka z roku.


Wisława Szymborska
NIENAWIŚĆ
Spójrzcie, jak wciąż sprawna,
Jak dobrze się trzyma
w naszym stuleciu nienawiść.
Jak lekko bierze wysokie przeszkody.
Jakie to łatwe dla niej - skoczyć, dopaść.


Nie jest jak inne uczucia.
Starsza i młodsza od nich równocześnie.
Sama rodzi przyczyny, które ją budzą do życia.
Jeśli zasypia, to nigdy snem wiecznym.


Religia nie religia -
byle przyklęknąć na starcie.
Ojczyzna nie ojczyzna -
byle się zerwać do biegu.
Niezła i sprawiedliwość na początek.
Potem już pędzi sama.
Nienawiść. Nienawiść.
Twarz jej wykrzywia grymas
ekstazy miłosnej.


Ach, te inne uczucia -
cherlawe i ślamazarne.
Od kiedy to braterstwo
może liczyć na tłumy?
Współczucie czy kiedykolwiek
pierwsze dobiło do mety?
Porywa tylko ona, która swoje wie.


Zdolna, pojętna, bardzo pracowita.
Czy trzeba mówić ile ułożyła pieśni.
Ile stronic historii ponumerowała.
Ila dywanów z ludzi porozpościerała
na ilu placach, stadionach.


Nie okłamujmy się:
potrafi tworzyć piętno.
Wspaniałe są jej łuny czarną nocą.
Świetne kłęby wybuchów o różanym świcie.
Trudno odmówić patosu ruinom
i rubasznego humoru
krzepko sterczącej nad nimi kolumnie.


Jest mistrzynią kontrastu
między łoskotem a ciszą,
między czerwoną krwią a białym śniegiem.
A nade wszystko nigdy jej nie nudzi
motyw schludnego oprawcy
nad splugawioną ofiarą.


Do nowych zadań w każdej chwili gotowa.
Jeżeli musi poczekać, poczeka.
Mówią, że ślepa. Ślepa?
Ma bystre oczy snajpera
i śmiało patrzy w przyszłość
- ona jedna.

środa, 9 stycznia 2013

To be a little crazy...

   Obejrzałam dzisiaj film - Duchy Goya'i. I szczerze mówiąc, gdyby nie to, że musiałam go obejrzeć, bo Pani wykładowca z antropologi wpadła na ten genialny pomysł. I jestem jej za to bardzo wdzięczna - film ten bowiem otworzył kolejną klapkę w moim jakże niedoświadczonym mózgu początkującego psychologa.
   Nie będę zdradzać tu fabuły, bo nie jest ona najważniejsza. Wiadomo, ideą główną filmu było ukazanie, że każdą ideę, nawet tą najbardziej szlachetną, można spaczyć i naciągnąć do własnego użytku. Jednak to też nie jest tym, co mną wstrząsnęło. To przypadek Ilnes, pięknej młodej kobiety był czymś jakże dziwnym i prawdziwym jednocześnie. Świadomość tego, że to właśnie z takimi ludźmi przyjdzie mi niedługo pracować, jest w pewien sposób zachwycająca. Ta kobieta zwariowała, bo była normalna, tylko los chciał, że jej dobro i miłość zbyt długo były poniewierane. Polecam ten film wszystkim, daje dużo do myślenia. 
   Oczywiście jedną z głównych postaci w tym filmie był Francisco Goya. Samo patrzenie na pociągnięcia pędzlem po płótnie budzi we mnie chęć do tworzenia. I choć wiem, że wiele osób uważa moje prace za kompletne beztalencie, ta pasja nigdy nie zginie. Poza tym, jako przyszły psycholog muszę mieć do siebie pewien dystans, negatywna krytyka nie może mnie tak po prostu wpędzić w depresję czy w ogóle zmienić mój sposób patrzenia na cokolwiek, może być jedynie motywacją do doskonalenia emocji. Denerwują mnie strasznie ludzie, którzy krytykują wszystko naokoło, chociaż sami nie robią kompletnie nic, z lenistwa czy obawy przed niepowodzeniem.
   Ale może na tym zakończmy, żeby nie było, że się czepiam czy coś. Po prostu są ludzie, którzy chcą żyć dla siebie, rozwijać się, bogacić, tworzyć; ale są i tacy, którzy obierają sobie za cel trucie życia innym. 
   Bywa.
   Postaram się pisać częściej, choć i tak nikt tego nie czyta - ale to jednak rozwija, wiecie. Poza tym, planuję stworzyć sobie kolejnego bloga, tym razem o psychologii, żeby nie zapomnieć niczego istotnego z tego, czego nas tu uczą. No i chyba najwyższy czas dokończyć bloga o historii sztuki :)